poniedziałek, 2 lutego 2015

Koncert The Dumplings w Mewie Towarzyskiej (Sopot)



Słyszałam o nich dużo. Słuchałam ich dużo też. W końcu nadszedł czas, aby przekonać się na własnej skórze (ekhem - uszach), czy te wszystkie "achy i ochy" są zasłużone.
Powiem tak - The Dumplings, które słyszycie w głośnikach, to tylko próbka tego, co można usłyszeć na koncercie.


Wraz z pierwszym dźwiękiem zaprezentowanym przez zespół wiedziałam, że to będzie dobry koncert. Bas, który w sposób dosłowny jestem w stanie poczuć, działa na mnie hipnotyzująco.
Delikatne drgania przechodzące przez moje ciało, od stóp do głów, wywołały u mnie gęsią skórkę. Gdy jeszcze doszedł do tego wokal - "pierożki" stały się moim ulubionym daniem muzycznym.

Sprzęt już czeka. Publiczność też.



Pisząc ten post chciałam uniknąć wspominania o wieku artystów. Wszyscy o tym mówią, więc po co się powtarzać. Niestety, mój zamiar poszedł w las (betonowy), bo po prostu nadal nie mogę wyjść z podziwu, że oni są TACY młodzi. Pomimo swoich "nastu" lat zarówno Justyna Święs (śpiew, muzyka) i Kuba Karaś (muzyka i... śpiew! Ale o tym zaraz) wykazali się niezwykłą dojrzałością i profesjonalizmem, zachowując przy tym swój młodzieńczy urok.

Od kwestii wieku i tak bym nie uciekła, ponieważ wczorajszy koncert był w pewien sposób wyjątkowy. Wszak rzadko się zdarza, by to widownia śpiewała piosenkę dla artysty. Gdy na scenie pojawił się tort pizzowy, klub rozbrzmiał donośnym "sto lat" - Kuba stał się o rok starszy.

Na widok tortu pizzowego też bym tak zareagowała.

Życzenie pomyślane?


Jak już wspominałam, The Dumplings skradło moje serce. Nie wiem, czy dotychczas byłam na koncercie, w którym wokal brzmiał lepiej niż na płycie. Myślę, że ten był pierwszy.

Justyna jest posiadaczką pięknego głosu. Jest on aksamitny i taki... przyjemny dla ucha. Wszystkie wysokie tony zaśpiewane perfekcyjne. Żadnego drgnięcia głosu, żadnego zawahania.
Poza tym, rozczuliła mnie swoim sposobem na publiczność - naturalny i niewymuszony. Po każdej zaśpiewanej piosence dziękowała publiczności i z dziecięcą radością przyjmowała (zasłużone) oklaski.

Przypuszczam, że nikt nie spodziewał się, że na koncercie "dadzą... nie. Pozwolą... hmm to też nie to słowo. Kuba będzie śpiewał". Kuba Karaś, dotychczas znany z podkręcania atmosfery najlepszą mieszanką dźwięków, wcielił się w rolę wokalisty, robiąc tym samym niespodziankę publiczności. Nie wiem, czy był to jego prezent urodzinowy dla publiczności, czy "pierożki" mają ten numer już w swoim koncertowym repertuarze. Wiem jednak, że to, co usłyszałam było dobre. Liczę, że zespół pójdzie dalej tą drogą, i na jednym utworze z wokalem Kuby się nie skończy.

Bardzo ładnie. Chcemy więcej!


Lubię koncerty klubowe. Mają w sobie tę magię bliskości. Niestety, tym razem chyba aż zbytniej bliskości. Pomorze tak kocha The Dumplings, a Mewa jest tak towarzyska, że po prostu zespół zebrał za dużą (jak na ten klub) publiczność, ponieważ ciężko było jakkolwiek się przemieszczać, nawet przed samym koncertem.W takich wypadkach mój wzrost jest pomocny, gdyż widziałam scenę nawet ze środka sali. Ci którzy stali na samym końcu musieli uruchomić wyobraźnię.
Ewentualnie zawsze można wejść na stolik/szafkę/krzesło.

W tym klubie barmani dbają o swój wizerunek ;> Okej, żadnych zdjęć. Tylko to jedno.


Podsumowując. Koncert zaliczam do udanych. Moje uszy dostały pokarm w postaci ładnych dźwięków, chociaż... dopiero po wyjściu zorientowałam się, że nie został zagrany jeden z hitów! To był prawdziwie (słodko-słony) cios. Teraz przynajmniej mam pretekst, żeby się jeszcze raz wybrać na koncert The Dumplings, z nadzieją, że następnym razem nic co ważne nie zostanie pominięte.

Poza tym, koncert ten mogę w pewnym sensie uznać za przełomowy. Mój pierwszy w 2015 roku. Z pierwszą w życiu akredytacją. To była kultura z mojej perspektywy.
Więcej interesujących rzeczy znajdziecie na perspektywakultury.pl



1 komentarz: