niedziela, 8 lutego 2015

Gdzie na pizzę? Recenzja Mio Angel


Międzynarodowy Dzień Pizzy to zdecydowanie jedno z moich ulubionych świąt (zaraz obok Tłustego Czwartku i Bożego Narodzenia ;) ). W Tczewie na brak pizzerii nie ma co narzekać, podobnie nie można się skarżyć na brak ich różnorodności (można kupić pizzę na kawałki, pizzę z pieca opalanego drewnem, pizzę od prawdziwego Włocha...). W tym roku na miejsce świętowania wybrałam "porewolucyjną" restaurację - Mio Angel.

O restauracji Mio Angel chyba słyszał każdy Tczewianin. Cóż, część może nie kojarzyć nazwy, bo rebranding poszedł rach-ciach, bez żadnego ostrzeżenia. Jednak gdy powie się, że "to ta, gdzie była Gesslerowa", wszyscy wiedzą, że chodzi o dawną pizzerię Millenium.


Nie ma co ukrywać - "Kuchenne rewolucje" były temu miejscu potrzebne. Przed wizytą Magdy Gessler restauracja (o ile tak można było lokal ten tak nazwać) stanowił w głównej mierze stołówkę pobliskiego rynku. Sama prawie wcale tam nie zaglądałam, bo swojską atmosferę, która według części klientów była zaletą tego miejsca, to mam w domu przy obiedzie, a i menu nie rzucało na kolana. O wystroju wnętrza się nie wypowiadam, bo... w zasadzie nie ma o czym mówić.

Chociaż rewolucje dokonały się już ponad pół roku temu, postanowiłam dać temu miejscu trochę ochłonąć. Moje nadzieje w stosunku do restauracji nie były jakieś wybujałe. Szczerze mówiąc, w progi Mio Angel pchnęła mnie najzwyklejsza ludzka ciekawość. W końcu kiedyś trzeba przekonać się na własnym podniebieniu, o co tyle szumu.

Cóż. Muszę to powiedzieć. Pani Gessler odwaliła kawał dobrej roboty.



Wnętrze restauracji zmieniło się diametralnie. 

Do wyboru mamy dwie sale: anielską - błękitną, i diabelską - krwistoczerwoną. Takie kolory mogą zaskoczyć, zwłaszcza, że mamy do czynienia z restauracją włoską, jednak myślę, że to właśnie bardzo trafny wybór. Przede wszystkim nawiązuje do samej nazwy (która nota bene wzięła się od określenia samego właściciela przez Magdę Gessler), a co więcej zrywa z oklepanym schematem kuchni włoskiej. Czy każda restauracja włoska musi być utrzymana w kolorach zielony - biały  - czerwony, na ścianach wymagane są obrazki ziół (bazylii, oczywiście), a pizzę do pieca powinien wkładać wąsaty Włoch z wielkim brzucholem?
Myślę, że wystrój jest okej, jak na tczewskie standardy. Nie jest ani zbyt wyszukany, ani zbyt pospolity, powinni się w tym miejscu czuć dobrze wszyscy miłośnicy dobrego jedzenia.

Bo jedzenie jest BARDZO dobre!

Menu nie jest obszerne. I za to restauracja ma ode mnie plusa! Wychodzę z założenia, że jak już coś robić, to dobrze. Patrząc na te kilka(naście) pozycji w menu wiem, że ich twórcy znają się na rzeczy.
Na mój talerz trafiła pizza firmowa - Mio Angel. Gdy o niej teraz myślę, moje ślinianki dosłownie zwariowały, a i mój nos z pewnym utęsknieniem domaga się jej pięknego zapachu. Na pizzę Mio Angel składają się: sos porowy, cebula dymka, gruszki, migdały, gorgonzola, słonina, mozzarella, ser. Tak, zgadzam się - połączenie co najmniej dziwne. No bo jak to, gruszki na pizzy? I te migdały... Czy my aby na pewno trafiliśmy do pizzerii? 

TAK!

Pizza Mio Angel to najlepsza pizza jaką jadłam. A próbowałam ich już... trochę. Nawet pizza z najprawdziwszych włoskich Włoch się przy niej nie umywa. Serio. 
Spód pizzy jest cieniutki, a jednak nawet pod tak grubą warstwą ciągnącego się sera ciasto się nie rozłazi w rękach. Każdy składnik nadaje całości wyjątkowego charakteru, że nie jestem sobie w stanie wyobrazić tego dania na przykład bez słoninki. Jednym słowem: klasa!

Nawet cena nie jest jakoś wygórowana. Owszem, 26 złotych w menu może przestraszyć, ale pizza jest na tyle duża, że spokojnie najedzą się nią dwie osoby (a nawet trzy, bo jeszcze dwa kawałki wzięłam dla taty do spróbowania ;) ). 
Ciężko powiedzieć mi, jak to wygląda cenowo przy innych daniach. Przy mięsnych daniach obiadowych cena oscyluje w granicach 20 złotych, jednak nie wiem, jak duże są porcje.



Tym, co mnie jeszcze urzekło są wszechobecne produkty pochodzące ze Świetlikowa, czyli gospodarstwa właściciela restauracji. Może i jaja, i jabłka, i te małe dynie nie wpisują się w klimat, ale nadają temu miejscu jakiś taki bardziej "ludzki" wymiar. A nuż ktoś się skusi ;)




Restauracja Mio Angel to niewątpliwie miejsce, w którym warto zjeść. Firmowa pizza Mio Angel - palce lizać. Atmosfera w restauracji nie jest ani zobowiązująca, ani nadęta, można przyjść na kolację ze znajomymi, obiad z rodziną, albo nawet szybki lunch w samotności.
Jedyne, do czego mogę się przyczepić to brak charakteru. Czegoś tam jeszcze brakuje, ale wierzę, że ta MAGIA pojawi się z czasem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz